Mówią:
"nie miej oczekiwań", ale ja po prostu wiem, że ten dzień
będzie dobry.
Nawet
jeśli spektakl okaże się nudny, a randka nieudana... nie! Ja w i e
m, że mimo wszystko - będzie udana. Że iskry krążą, po prostu
to czuję. Mimo pojawiających się ostatnio obaw, dziś nie wierzę
w to, że zmieniliśmy zdanie albo że opadło pierwsze wrażenie,
albo że coś pójdzie nie tak.
Ale
pomińmy randkę. Choć nie twierdzę, że ma małe znaczenie w całym
moim dobrym samopoczuciu.
Tak
piękny dzień tylko podkręca atmosferę. Poza tym, z całym moim
pourlopowym zapleczem, w całkiem realny sposób zdaję sobie sprawę,
że szczęście mam w swoim rękach. I cieszy mnie wszystko.
Mroźny
powiew powietrza z balkonu i gorący grzejnik, który mogę po prostu
włączyć i cieszyć się ciepłem, również metaforycznym, tego
domowego ogniska, która sama dla siebie potrafię w tym roku
tworzyć.
Pusty
parking przy markecie i spokojna, leniwa niedziela, podczas której
więcej osób wyjdzie na spacer niż na zakupy. Sama możliwość
przechadzania się uspokojonym miastem daje mi radość.
Pranie
wypełniające mieszkanie słodkim i świeżym zapachem, dające
poczucie zrobienia czegoś pożytecznego, czegoś dobrego dla siebie,
czegoś porządkującego sprawy, czegoś uspokajającego głowę.
Taki banał, prawda? A ja widzę radość z tego, że nie odłożyłam
w nieskończoność prania ręcznego, że moja nowa ulubiona bluzka
już wisi gotowa w szafie, że nabyte wczoraj w lumpeksie dwie pary
spodni są już gotowe do założenia, że od poniedziałku nie będę
musiała się martwić o zestaw świeżych koszulek do pracy.
Sprawy
porządkujące rzeczywistość, zdejmujące z głowy niepotrzebne
lęki, stresiki, dyskomforty.
O!
Cieszy mnie pusty zlew, no uśmiecham się do niego, do siebie się
uśmiecham, bo wiem, jak mało dzieli mnie od decyzji: "dooobra,
później", która jednak zmienia tak wiele w moim sposobie
traktowania siebie samej. I tworzeniu przyjemnego miejsca do życia.
Cieszy
mnie wolny weekend, mimo że to tylko dwa dni. Właściwie jest już
po półmetku. Cieszy mnie jednak ta możliwość bezstresowego
cieszenia się długimi chwilami. Cieszy, że w sobotę zrobiłam
trochę pożytecznych rzeczy, dzięki którym dziś na luzie oddaję
się odpoczynkowi. Że chilluję mimo planów na dziś.
Więc
cieszę się też, że mimo tej możliwości leżakowania, za chwilę
rozprostuję ciało i potrenuję siłę i inne umiejętności. Cieszy
mnie, że je rozwijam. Że jestem coraz bardziej mobilna i sprawna i
że mogę to rozwijać właściwie w nieskończoność..!
Czemu
tak mnie to cieszy, mimo że był długi czas, w którym nie
potrafiłam odnaleźć w sobie sensu takich działań? Czy przez
witaminę D, jelita albo niedotlenienie? A może nastawienie tylko?
Cieszy
mnie, że muzyka tak bardzo ostatnio mi smakuje. Wiem, że to jedna z
dróg do transowania, ale ze wszystkich ta jest wśród najmniej
szkodliwych. A nawet może wśród pożytecznych. Jestem zachwycona!
Dźwiękami, głosem, pięknem... tyle można czerpać radości z
najzwyklejszej, można by rzecz - banalnej - muzyki.
Cieszy
mnie nawet to, że trochę się objadałam przez dwa ostatnie
wieczory, dlaczego? Bo to się zdarzyło i temu się przyjrzałam i
to sobie wytłumaczyłam. Bo może to tylko przecinek w trakcie
procesu odklejania się tego ode mnie. Bo przypominam sobie o
konieczności zachowania świadomości, o tym, że warto zwracać się
do swojej wewnętrznej prawdy nie tylko z powodu jedzenia.
I
mogę tak opisać jeszcze dziesiątki prostych a pięknych spraw, za które jestem wdzięczna... ale idę żyć :) <3
Komentarze
Prześlij komentarz